NAJLEPSZY WIERSZ OGRODOWY (STATUETKA)
MAŁGORZATA POLZER (Kraków) – godło SŁOWA MAJĄ MOC
Lipiec w Lignac – coroczne spotkanie
Liście kurczowo trzymały się drzewa
W końcu, spadły, zwarzone gorącem
Szybowały na czerwony dywan
Nie latający, ale perski
Fotele przy dywanie, tworzyły krąg
Czekały na zasiedlenie
Przyszli licznie
Prasowanie zmarszczek, nie pomogło
Można się rozpoznać po głosie i geście
Ach to ty!
Okrzyk rozwiewa wątpliwości
Cykady przycichły, czekają na wieczór
Jaskółki zasiedlają opuszczone domy
Mirabelki spadają bezstresowo, po cichu
Drobna grusza pod ciężarem owoców, ledwie stoi
Zegar z niewysokiej kościelnej wieży
Bije bim i bom, ospale
Matka Polka
Jak to egzotycznie brzmi na francuskiej ziemi
Przy powrocie w ciemnościach, że oko wykol
Sowa zastępuje drogę
W jej oczach odbiły się reflektory
Lignac 29.08.2025
Oblot
Wstać rankiem, rozpostrzeć skrzydła
Do porannego oblotu
Nad pustym gniazdem
Znaleźć na dnie
Gałązkę, która była pierwsza
05.02.2025

MIEJSCE I
BOGUSŁAWA CHWIERUT (Libiąż) – BENIAMINEK
W pułapce
Między pokojem a kuchnią ocean milczenia.
On, wpatrzony w telewizor, odpłynął na boisko pierwszej linii.
Lodowate dłonie podpierają emocje.
Słoneczna kula oślepia pola przed wiosenną odnową.
Nikt nie zauważa zmian.
Ona, w kuchni, dotyka gorącej szklanki.
Siedzi przy stole nieruchomo, jakby wszystkie myśli zbiły się w kamień, zamotany kłębek nagromadzony latami.
Różane korale w herbacie straciły blask.
Zapach dni unosi smukłe światło bezradności.
Miłość umiera lekko, powłóczyście przemyka raz do jednego pokoju,
to znowu do drugiego.
Już dawno się nie kochają.
Zgrzytają zębami we śnie.
Czasem tylko ocierają się o siebie,
czując fetysz nostalgii.
Wielka woda
W lesie puchną mchy mnożą się ziarna kropel
Bukowe orzeszki spadają na fioletowe wrzosy
Mokre ciężkie czupryny chylą się ku ziemi
Jeszcze wczoraj pędziło tu słońce
Falowało Między konarami
Niewinnie figlowało jak kot
Coraz bardziej mokro od rzeki
z szuflad wylewa się woda na łąki
Tworzy nowe koryta
Jeszcze niedawno na trawach wisiały koronkowe myśli
Wioska dygocze od szlochu w mieście nie jest lepiej
Leżą setki butów powtykane w ogrodzenia
Rzeka która rozlała się jak jezioro potęgując niepokój
Kiedyś kwitły tu kwiaty
Stało krzesło i kiosk z gazetami
Widmo
I ta cisza którą trudno złamać
Płyną skrzydła ciężkich mglistych chmur po błotnistym niebie
Zwiastując niepogodę zakleszcza się front atmosferycznych bitew
Niespokojnie wokół domostw pies ujada
I ptaki jakieś niespokojne
Szukają gniazd pod innym adresem
Każdy przeczuwa w powietrzu dramat
Dłonie pełne rozpaczy sprawdzają poziom wód

II MIEJSCE
MIROSŁAW KOWALSKI (Mysłowice) – godło ŻUK
W NIEODGADNIONE
któregoś ich powrotu
nie wetknie nam niebo
pod spragnione powieki
tylko po lustrach bajor
przemkną dzikie klucze
nie ma niezastąpionych
zawsze ktoś sypnie kotom i gołębiom
popodnosi papierki
rozdrażni tym lub wzruszy
będzie ktoś taki
nie ma niezastąpionych
za którymś powrotem
już nie nam otworzą drzwi w sitowia
nienagannym kluczem
rozkruszymy się
sobie nawzajem w palcach
nie dotkniemy tamtego dnia
przemkniemy ponad sitowiem
nie ma złudzeń
podłogi i zawiasy
zaskrzypią tak samo jak zwykle
o swoich porach odjadą autobusy
gwarem napęcznieją sklepy
utarte koła lub elipsy
zatoczą planety i księżyce
pójdziemy polecimy popłyniemy
sami
gdzieś
po krawędzi
brzegiem światła i mroku
w nieodgadnione
obojętni na zgiełk i pulsujące światła
spokojni jak sitowie
KIEDYŚ
pociągniesz mnie na ścieżki nikłe
gdzie w prześwitach czasem kamienieją sarny
nasze oczy spod liści wygrzebią salamandrę
nagle stanie się lekko i bezproblemowo
gdzieś tam
zza pazuchy mchu wyjrzy zmurszały fundament
jego wilgotny oddech może spod przymkniętych powiek
wywabić kilka postaci ze zdjęć w tonacji sepii
z takich miejsc odchodzi się wolno z ociąganiem
z przyczepionym do swetra liściem sprzed dziesiątek lat
po pajęczych nitkach po tropach sarny
pociągniesz mnie na ścieżki do chmur
nic nas nie rozproszy nie poderwie nie zmusi
nic z klawiaturą nic bezdotykowe bezprzewodowe mobilne
ani jednego piksela dookoła
gdzieś tam wysoko
pogubi się czas na podniebnych rozstajach
ukryty pod korą nie wybije godzin
nie oznajmi kolejnych zmarszczek
nic się tam nie wyczerpie nie utraci płynności zdolności mocy
będzie tak jak powinno być
nie dotkniemy ani jednej rzeczy która nie jest z lasu
z wszystkim wokół
beztrosko będziemy wieczornieć
siedząc na werandzie nieba
przaśny złoty bochen słońca
po kalenicy gór za horyzont
przetoczymy jednym ruchem palca

III MIEJSCE
AGNIESZKA KUPIEC (Marianka) – godło SENGAL 13
Ogród życia
nie wybrałam go
po prostu jest
za domem
przed myślą
obok pytania na śniadanie
nie należy do nikogo
jest miejscem
gdzie rzeczy rosną mimo intencji
nie ma tu harmonii ani zamysłu
jedynie kontrolowany bałagan
róże nie symbolizują niczego
a ciernie nie są karą za coś
nie wszystko w nim do podziwu
a jednak wszystko potrzebne
czasem przychodzą ludzie z narzędziami
mierzą przestrzeń
tworzą ścieżki
wyznaczają rabaty
próbują narzucić kształt temu
co zawsze było bezkształtne
znosi ich obecność cierpliwie
nie sprzeciwia się
ani nie nagradza
obserwuje
w nocy
kłącza podważają granice
mchy zajmują pomniki
korzenie rozszczelniają fundamenty
wszystko co zbudowane – ulega
wszystko co żyje – trwa mimo tego
na płocie kot
który coś wie
ale nic z tego nie wynika
nie powinieneś tu szukać znaków
jeśli już musisz
usiądź
dotknij ziemi
i milcz
ogród
nie potrzebuje świadków
ani interpretatorów
nie zadaje pytań
tylko rośnie
z rocznym planem milczenia
i sezonową filozofią liścia
Dziadziejemy
Dziadziejemy
nie tylko gdy siwe włosy
ale kiedy przestaje się chcieć
kiedy człowiek zamiast „dlaczego?”
mówi „a po co…?”
Dziadziejemy
w świętym oburzeniu-
ręce kiedyś do walki,
teraz do zniżek, promocji, rabatów
a przecież kiedyś
mieliśmy w sobie tyle rewolucji,
co dziś ostrożności.
Dziadziejemy w pociągu
patrząc w telefon
zamiast w twarz obok
i przy stole
gdzie już nikt nie słucha
tylko każdy mówi
to samo
Dziadziejemy społecznie
w blokach z windą
ale bez sąsiadów
w wolności
w której brak czasu
Dziadziejemy,
kiedy święty spokój staje się
ważniejszy niż ważne pytania
Modlimy się na wszelki wypadek
a nie z miłości
i krzyż mamy –
ale raczej na ścianie
niż w sercu
Niech się trafi chociaż jeden dzień
w którym nie będziemy dziadzieć
tylko znów uwierzymy
że jeszcze coś można zmienić
że ludzie są nie tylko do zniesienia
ale do kochania
że nawet starość
jest po coś
a nie po nic

WIERSZE WYRÓŻNIONE
MAREK SZCZERBIŃSKI (Kraków) – godło WÓŁ PIŻMOWY
Nie pytajcie dlaczego…
Tak, mam ogród.
Nie pytajcie dlaczego.
Pięćdziesiąt metrów kwadratowych ziemi,
która mogłaby być czymkolwiek innym;
parkingiem, rondem, fundamentem pod dom –
w którym ktoś miły zamieszka.
Ale jest ogrodem.
Co za przypadek.
Marchew rośnie prosto w dół,
jakby wiedziała, czego i gdzie szukać.
Rzodkiew czerwona jak mój wstyd
gdy po raz pierwszy, w szkolnej ławce…
A chrząszcz przemierza kapustę
z miną kogoś, kto ma ważne sprawy.
Może ma.
Podlewam codziennie o szóstej.
Słońce wschodzi wcześniej.
Te dwa fakty nie mają ze sobą nic wspólnego,
ale współistnieją w tej samej
niezwykłej przypadkowości. bytu.
Czasem myślę,
że gdybym nie miał ogrodu,
byłbym gdzie indziej
równie przypadkowo;
w kolejce do urzędu,
w autobusie 194,
a może tkwił na fotografii,
którą ktoś właśnie znalazł w starej szafie.
Ale mam ogród. I to już wystarczy do szczęścia,
które nie zawsze wie, że jest szczęściem.
Ogród
Ogród jest mały
lecz ma wszystkie cechy państwa
– granice wytyczone murem
– prawo wzrostu i usychania
– milczącego władcę z konewką
który rzadko myli wodę z trucizną
Pory roku przychodzą tu
jak posłańcy z odległych prowincji
niosą wieści o słońcu i mrozie
zapisane na liściach i szronem
w językach, których nikt już nie uczy
Jest tu trybuna
– stara ławka pod lipą –
z niej przemawia się do wróbli
i do jednego kota, który zawsze odchodzi przed końcem zdania
jak wysoki urzędnik
niezainteresowany sprawami maluczkich
Czasem w ogrodzie odbywają się parady:
pochody mrówek,
przemarsze chmur,
przeloty pszczół w złotych mundurach
Bywają też inwazje chwastów
których nie udaje się całkiem powstrzymać
Kiedy zamykasz furtkę
ogród zostaje sam
ze swoim rządem kwiatów i pokrzyw
spisując do pamięci kolejną zmianę warty
Słońca i Księżyca.
Aż w końcu przyjdą patrole wiosny
w nowych zielonych mundurach

ANNA PILISZEWSKA (Wieliczka) – godło JEMIOŁA
chłopiec z paletą
chciałby mieć sprawne ręce; objąć
młodszego brata, pień jaworu i
psa. masz iskrę, mówi mu matka.
nie prosi Boga
o więcej.
z inwalidzkiego wózka świat
wygląda inaczej: straszy maszkaron
barier. nie sierdzi się,
nie narzeka. jak kromkę, dzieli
pogodę skrytą w bladym uśmiechu,
gdy stopą
ujmuje pędzel. maluje
wszystko, co kocha, co jest
dobre i czułe, tak
jakby z kropelek farb
każdą kropką i kreską
wyłuskiwał cierpliwie
sens
bycia tutaj i teraz. precyzyjnie
ozdabia w oswojone odcienie
szare, milczące płótno – jak
dokument istnienia, jak portret
trwającej ziemi, jak przepustkę
czy paszport,
o jaki spyta niebawem
Ten, co pilnuje chmur,
i podobłocznych furt,
i ma klucze
niebieskie.
rysunek na szkle
oto szkiełko popstrzone kolorowym mazakiem: dom
z kominem jak rura sięgająca w głąb nieba. kot. i płot:
szpaler sztachet podobnych do wykałaczek.
piesek większy od budy, buda większa niż drzewa.
oto sad murszejący pośród trzeszczeń konarów –
w dziuplach starych jabłonek nocą jarzy się próchno
i rozświetla w pokorze kołyszącą się starość.
w tajemnicy, pod korą słoje wiekowe puchną.
oto jest krzywa studnia – straszy kręgiem cembrowin,
wyschła dawno: być może kłobuk ma w niej mieszkanie.
obok dziurawe wiadro, fragment korby. i łańcuch:
rozsypane ogniwa – jak rozdarty różaniec.
oto ojciec i matka – młodzi, lecz pogarbieni, jakby
dźwigali z trudem wszystkie radości świata –
a ten świat jest jak worek zszyty dratwą nierówno,
ale mieści nas, księżyc, staw i cmentarny platan.
oto szkło wydłubane z jakiejś ramy spróchniałej,
pomazane nierówno chwiejną, dziecięcą ręką;
na nim dom – ten i nie ten. sporo się zapodziało.
Bóg czy człowiek ocalił to, co trwa, co nie pękło?

MAŁGORZATA PIEŃKOWSKA (Malinówka Wielka) – godło ZIELARKA
Ogród babci Ireny
Wcale nie był piękny ogród mojej babci
przytulony do krzywej chałupy
w cieniu baldachów czarnego bzu
Żuraw jękliwie na swej drewnianej nodze
dzielił się z nim ostatnią kroplą wody
a babcia ostatnią kroplą potu
O świcie brała do ręki koślawą motyczkę
i kreśliła nią znak krzyża nad ziemią
a ziemię miała dobrą czarną i żyzną
pachnącą przeszłością i wilgotnym życiem
Rządki ziemniaków obok tyczek fasoli
koniecznie ogórki na małosolne
i buraczki bo jesteś wnusiu jakaś blada
mało krwi jest w tobie jedz dziecko jedz
Pękate dynie były królowymi tej ogrodowej mizerii
obracały ku słońcu wielkie złoto lśniące kule
pełne słodkich obietnic na jesienne wieczory
W palcach seriami strzelały nam strąki grochu
przyjmowaliśmy defiladę kwiatów
a malwy prężąc się ku niebu na baczność
prezentowały wszelkie możliwe formacje
dywersant kret miał tu naprawdę ciężkie życie
I koniecznie boso by ciepło ziemi leniwie
rozchodziło się aż po kolana po brodę po rzęsy po sen
Mój sen o ogrodzie sprzed pół wieku wciąż śnię
Centryfuga
Pękata niczym żeliwna dynia przecięta na pół
Śmieje się szczerbatymi ząbkami przekładni
Ciężka omszała centryfuga
Rdzewiejąca w słońcu i w deszczu
Od lat milczą rozterkotane nią niegdyś
Ciepłe wieczory i rośne poranki
Ale świerszcz polny melodią skrzydeł
Z gracją chwali sobie mieszkanie pod żeliwną kopułą
Nie pamięta nadłamana korba silnych rąk
Które kręciły nią zapamiętale w tak żarliwym rytmie
Że wielkie piersi kobiet kołysząc się mlecznie
Nad chłodnym żeliwem rozpalały spojrzenia
Gołowąsych młodzieńców i mężczyzn
O dłoniach wielkich jak bochny chleba
I ramionach twardych niczym dębowe konary
Pajda ciepłego razowca dawno skamieniała
Od przedwojnia zapach śmietanki unosi się jedynie
W snach niektórych siwowłosych kobiet
O tęczówkach rozbielonych błękitem
Mlekomaszynka
Karuzela czasu
Mleczna Droga
Kosmosu podwórka
Mazurskie dolce vita

WIERSZE ZAUWAŻONE
ARKADIUSZ STOSUR (Kraków) – godło AMELIA
Ogród – morze
Ogród to morze
które płynie i nie kończy się
i nie zaczyna to wiadomo
pielęgnuj go jakbyś miał
żyć wiecznie sadź rośliny
co przetrwają każdą zimę
sadź krzewy z miłością
i drzewa z radością
że tutaj będzie raj
Ogród – kosmos
ogród unosi
jak niebo gwiazdy
każdy kwiat
w przestrzeń międzyplanetarną
nasącza go wodą pielęgnuje
daje życie czas tu
mierzony
porami roku oddechu
jest niewiele
więcej tiu słonecznej przestrzeni
barwy kusza zapachy zniewalają
w trawie gubimy się i odnajdujemy
w kamiennej ciszy odpoczynku
na ławce wśród ziaren piasku
w kosmosie westchnień i zachwytów
Komentarz (poetycki)
Ogród jest miejscem, w którym świat przestaje biec w zawrotnym tempie, a czas zaczyna oddychać w rytmie liści i kwiatów. To przestrzeń, gdzie codzienność spotyka się z tajemnicą, a rzeczy najprostsze nabierają niezwykłej głębi. Magia ogrodów nie tkwi jedynie w barwach, zapachach i odgłosach – tkwi w sposobie, w jaki otwierają nas na życie.
Kiedy stąpamy po wilgotnej trawie o poranku, krople rosy połyskują jak gwiazdy, które spadły na ziemię, by odpocząć. Wtedy ogród staje się niebem odwróconym, w którym każda roślina jest konstelacją, a każdy owad – małym wędrowcem wszechświata.
Magia ogrodów to także ich cicha zdolność leczenia. Zieleń koi oczy i serce, kwiaty uczą cierpliwości, a drzewa – wytrwałości. Patrząc na krzew, który powoli rozkwita, uczymy się, że piękno potrzebuje czasu, a cisza – uwagi. Ogród przypomina nam o cyklach życia: że po zimie zawsze przychodzi wiosna, a po opadłych płatkach rodzi się nowe pąki.
Ale ogród ma też wymiar duchowy. Jest jak brama do innego świata – takiego, w którym człowiek nie dominuje nad naturą, lecz współistnieje z nią. Spacerując wśród grządek i kwietników, możemy poczuć się jak pielgrzymi na ścieżce prowadzącej do wewnętrznej harmonii. Ogród otwiera serce na zadumę, budzi wdzięczność za to, co kruche i ulotne.
Magia ogrodów to wreszcie wspomnienia – zapach maciejki, który przywołuje dzieciństwo, smak malin zrywanych prosto z krzaka, odgłos cykady wieczorem. Ogród przechowuje nasze emocje jak księga, której karty przewracają się wraz z porami roku.
Być może właśnie dlatego ogrody są tak bliskie poezji. Tak jak wiersz, łączą w sobie prostotę i tajemnicę. Tworzą obrazy, które żyją w wyobraźni, a jednocześnie uczą nas uważności wobec rzeczy najdrobniejszych.
Magia ogrodów jest więc sztuką życia – umiejętnością dostrzegania niezwykłości w zwyczajności, światła w cieniu, wzrostu w przemijaniu. To przestrzeń, która nie tylko rozkwita wokół nas, lecz także – w nas samych

MARZANNA KOŁODZIEJ (Łódź) -godło NIEZAPOMINAJKA
Historia i ogród
nigdy nie zapomniała skąd pochodzi
Polka
najbardziej lwowianka
z potoczystą mową
z zaśpiewem którego starała się pozbyć
z kresową serdecznością
wiecznym zdziwieniem
dlaczego
musiała opuścić dom i ogród
których nigdy nie opuściła
na pytanie od kiedy jest w Polsce
dumnie podnosi głowę
od 45
rodzice otrzymali przydział
Łódź ulica Narutowicza
kamienica z podwórkiem jak studnia bez ogrodu
przywieźli antonówki
rozumie Pani
młoda urzędniczka nie rozumie
jest zbyt młoda
nie lubi historii
jest urzędniczką
musi tylko nanieść datę
w odpowiednią rubryczkę
nie rozumie
nie współczuje
nie wie czym jest historia
czym jabłoń przy domu
nie wie jak to jest opuścić dom
i ogród
nie wie jak to jest nie móc nigdy wrócić do domu z ogrodem
nie wie jak to jest
kiedy w rodzinnym domu mieszkają obcy
od kiedy jest Pani w Polsce
od 2022
przyjechałam w czasie wojny
urzędniczka skrupulatnie notuje datę w odpowiedniej rubryczce
musiałam opuścić dom i ogród
rozumie Pani
młoda urzędniczka nie rozumie
jest zbyt młoda
nie wie czym jest wojna
nigdy nie musiała opuszczać domu z ogrodem
kobieta
z drugiego piętra kamienicy
wygląda przez okno
w pamięci
Lwów ogród
jej ogród
z zapachu jabłek
z pochylonych dziewann
z kłaniających się malw
z kobaltowych jak nocne niebo ostróżek
została tylko ona
jabłoń
antonówka
ta przy domu którego już nie ma
sierpień
w czasie kiedy spadały
na zniszczony ogród
ostatnie jabłka
z drugiego piętra kamienicy
przy Lutomierskiej w Łodzi
widziała betonowe podwórko
bez kwiatów
stała nieruchomo
czuła zapach antonówek
po twarzy płynęły łzy
Zabawy w ogrodzie
przed wojną z Izraelem
lubiły się bawić w chowanego
ukrywać za drzewem oliwnym
grubym jak niedźwiedź
a jak bawiły się w ciuciubabkę
tańczyły wokół oleandrów wysokich prawie do nieba
wiedziały nie wolno robić z nich wianków bo są trujące
oczy głodne kolorów
czekały na wiosnę
anemony, cyklameny irysy
tańczył wesoły świat
a one tańczyły z nim
różowe bugenwille przykrywały mur
o kolorze piasku pustyni dzielacy od Izrealczyków
latem bawiły się w dom
z płatków hibiskusów parzyły herbatę
z suszonych daktyli korale do jedzenia
z owoców granatów fotele dla lalek
tak się bawiły przed wojną z Izraelem
nie ma anemonów
nie ma ogrodu
nie ma herbaty
ich też już nie ma
przed wojną z Palestyńczykami
lubiły się bawić w chowanego
ukrywać za drzewem oliwnym
grubym jak niedźwiedź
a jak bawiły się w ciuciubabkę
tańczyły wokół oleandrów wysokich prawie do nieba
wiedziały nie wolno robić z nich wianków bo są trujące
oczy głodne kolorów
czekały na wiosnę
anemony, cyklameny irysy
tańczył wesoły świat
a one tańczyły z nim
różowe bugenwille przykrywały mur
o kolorze piasku pustyni dzielacy od Palestyńczyków
latem bawiły się w dom
z płatków hibiskusów parzyły herbatę
z suszonych daktyli korale do jedzenia
z owoców granatów fotele dla lalek
tak się bawiły przed wojną z Palestyńczykami
nie ma anemonów
nie ma ogrodu
nie ma herbaty
ich też już nie ma

MIROSŁAW GABRYŚ (Cieszyn) – godło MAŁŻ
Na błękicie
Teleskop Jamesa Webba odkrył kolejną planetę,
na której są warunki pozwalające na istnienie życia
i znamy już kilka planet podobnych do naszej,
a podobno jest ich wiele, być może nieskończenie wiele.
Z ludźmi tak samo. Jest nas tak dużo, że znaleźć
igłę w stogu siana to cud, a nawet jeśli jakimś cudem
stanie się cud, to zwykle wkrótce przestaje nim być.
Podobno zawsze się znajdzie jakaś planeta
do zamieszkania. Jakaś zamiast jedynej?
Podobno świat powstał inaczej niż dotychczas sądzono,
więc nie wiem, skąd się tu wzięłaś, dlaczego ty,
i jak to się ma do wielkiego wybuchu.
Podobno tych wybuchów było wiele, być może
nieskończenie wiele, i być może nieskończenie wiele
jeszcze będzie. Podobno na tym polega wieczność.
Na pewno na błękicie twoich oczu. W nich cały kosmos.
Podobno kosmici nas uświadomią
Podobno wkrótce kosmici nas uświadomią
w kwestii celu i sensu życia
i wiedza o tym, co jest po śmierci
będzie powszechna i oczywista
jak dwa plus dwa.
Podobno ludzkość jeszcze nie jest gotowa
na takie działania matematyczne
i gdyby dziś ujawniono wynik,
doszłoby do samozagłady gatunku
za pomocą wojen religijnych.
Podobno buddyści są najbliżej prawdy
i nie użyją przemocy wobec bliźnich,
bo tym zajmują się przedstawiciele
innych religii i filozofii,
żyjący w krajach cywilizowanych.
Podobno chłopcy kiedyś dorosną,
przestaną bawić się w wojny
i poznają słowo empatia.
Podobno istoty pozaziemskie
mają dla nas przesłanie,
które uratuje nas przed nami.
Na razie żyjemy
za szybą jak egzotyczne okazy
i robimy wszystko, żeby ją rozbić,
choć podobno szkło
jest mocniejsze niż stal.

