Magia Ogrodów VII – nagrodzone wiersze (nagroda główna, I,II,III miejsce, nagroda specjalna biblioteki)

Kategoria ogrodowa Abor – Marek Chojnacki (Poznań)

wspomnienie

ogród pana błyszczyńskiego jest pusty

jak stuletni grób

splądrowany

zrecytowany

raz na zawsze

ogród pana błyszczyńskiego brzydko pachnie

resztkami poezji

z gnijących słów

uwalnia się

nadleśmian potasu

a może patosu

ogród pana błyszczyńskiego czeka na Boga

jedyny wyraz pisany z dużej litery

ogrodnik

ogrodnik jaśnie pana hrabiego

miał wzrostu metr siedemdziesiąt

a gdy stawał na podnóżku

sięgał nawet dużo wyżej

ogrodnik jaśnie pana hrabiego

pracował przy różach a

róże pracowały przy nim

same piły wodę

i same pięły się w górę

do ustalonej wysokości

metr osiemdziesiąt

bo tyle mierzył pan hrabia

w jaśniejącym jak słońce

słomkowym kapeluszu

I miejsce – Mgliste -Agnieszka Mohylowska (Kaźmierz)

Po śmierci Adama

Do ogrodu powraca bosa, zbiera

znajome zapachy i szelesty. Je nasiona

kwiatów, wśród omszałych kamieni

zgarnia kawałki mgły.

Próbuje dosięgnąć.

Ogorzałe dłonie podnosi ku koronie drzew,

bo błękit to kolor jego oczu. Nadal

nie potrafi dotknąć wszystkiego.

Cienie i kształty pozostają nieuchwytne jak mgławice

rozsypane przez stwórcę, powstały z nagła czas.

Od zielonej sukni aż po osuwający się horyzont

wszechświat stale się poszerza, z daleka od jej oczu

przelewa przez granice całości, w ramionach galaktyk

najdrobniejsze cząsteczki przylepiają się do ruchu.

Wciąż potrzeba czasu,

by nauczyła się samotności,

by przypomniała sobie, jak rozwijać pąki.

Jak kwitnąć daleko bez splecionych dłoni,

bez spojrzeń odbitych w kroplach rosy.

Przekwitanie

Tak jak kwiaty ciężko znosi wieczory

za każdym razem gdy zachodzi słońce

bledną jej policzki

gaśnie.

Przychodzi zmrok z ziarenkiem niepokoju

sieje spustoszenie

zwija wtedy płatki wyczekując poranku

a wszystko wokół staje się niepewne.

Tak trudno utrzymać jej się w cieniu

bez światła skóra zarasta kolcami

krzepnie

oddechy ranią przejrzałe wnętrze.

I choć nie chce

aby trwać musi wciąż tracić

co noc ginąć cząstką siebie.

Miejsce II – LUKRECJA – Milena Gojny-Zbierowska (Chorzów)

Lęk jako choroba przenoszona drogą kropelkową

Wiosną budzą się alergie. I alegorie. Podczas kichania

wydychamy powietrze z prędkością 150 km/h. Podczas

pojedynczego kichnięcia wydychanych jest około 40 000

kropli, które potrafią zawędrować na odległość nawet

3 metrów. Dlatego tak ważne jest, by zakrywać usta gdy

mówimy do siebie could you pass the salt, please czy

pana matka odeszła bez bólu.

Gdy mówisz jak bardzo wczoraj umarłeś gdy po raz

pierwszy nie mogłeś sobie przypomnieć drogi do domu,

tej drogi, którą nosiłeś w sobie od dzieciństwa, rdzewieją

wszystkie moje serca, korzenie wciągają mnie do trzewi

ziemi, jestem niepotrzebnym paprochem w twoim mieście

lęków i rozpaczy, północny wiatr rozrywa nozdrza, bez

wysiłku rozszarpuje poczucie sensu.

Gdy roztopi się lód

Nigdy nie byłam wiosną, a jednak wspinam się

na akordy pączkujących gałązek. Patrzę jak bez

lęku rozpychają ogród. Dotykam krawędzi bólu

chociaż ziemia pachnie nowym otwarciem dla tych

co jeszcze na niej, nie w niej. Szukam opuszkami

śmiertelności dowodu na nietrwałość. Noc pisze

w nas ciszą. Cały świat rozpadnie się do świtu.

Między Bogiem a prawdą ulokowało się dziś. Nie

umiem go znaleźć, drżącą myślą oplatam dźwięk

zegara. Nikt nie pyta o jutro, wszyscy gramy na

zwłokę. Zwlekamy ze śmiercią oszczędzając na

życiu na wszelki wypadek, na wypadek błędu

w estymacji życia wiecznego

Miejsce III – GODŁO „SZAFRAN” – Janusz Pyziński (Dębica)

Dźwięki

moja wieś na dźwiękowej ścieżce, niesiona muzyką z taborów gwiazd. skąpana w konfetti liści,

z brokatem u stóp, tańczy najpiękniejsze chwile, popijając stare wino lata, ze szkieletów traw.

wesele w remizie na rozdrożu, dzielnie walczy z kurzem. za stołami goście stwarzają swoje,

własne światy, po ostatni łyk, zachłyśnięcie niepowtarzalnością głosu, śpiewanym na głosy.

i jeszcze jeden, i jeszcze raz. wolontariat sąsiedzki, darmowa taksówka do snu. przystanku tu

nie ma, ostatni odjechał wraz z komfortem zakupów w internecie. zaplątana w ugorach, leczyć

będzie kaca, gasić rosą wewnętrzne płomienie zimnej wojny z sumieniem, że coś poszło nie tak.

najgorsze są poniedziałki, remanent sztachet, przydrożnych słupków, sińców i ran od zatargów

z niewinnością. od tego nie ma przebaczenia, i nie ma mea culpa i nie ma zmiłuj się, chyba

że pod sklepem, na zeszyt, na krechę, byle prędzej, bo nieobecni nie mają racji, a byt zagrożony

kolejką po łyk. do środy. w środy disco polo i wybór miss podkoszulka, mokrego od potu.

wyborów jest kilka. penetracja sondaży, która z kim, w policzek, czy w usta, latarnia, czy

ciemność. wygrywają biodra, i umiejętność objęć, akrobacji na drążku. nieważne, od łopaty,

czy wideł. ważne by mieć wyobraźnię w kącikach ust, a w oczach iskierki. i lubić słuchać poezję.

w piątek jarmark, najprzyjemniejsze, co może się zdarzyć. nauka dźwięków nie słyszanych dawno.

rżenie koni, i turkot, wlewają się atropiną w lustro, rzeczywistością utraconego raju. wędrówka ulicami rupieciarni, niczym po majestacie niebotycznych gór, hieroglifów przeszłości, jest jak laudanum kupione w bezimiennej pamięci, wybawieniem z traumy codzienności. ze zdartej winylowej płyty, płynie głos pożyczony u krawczyka, choć czasem zawyje z tęsknoty, jak pies porzucony w psi los, to grunt że cieszy, jak kiedyś kołysanka, na gruncie pękniętego dzbana.

trzeba go odkupić, i dębowy stół, centrum naszych rozmów. o ziemi wciąż obiecywanej.

Nasze drzewo

tobą jest świat mój i droga, leciutki dotyk niepokoju, i każda zmarszczka

wyżłobiona na wzór podskórnych korytarzy, w których nie płynie przecież woda.

we mnie dom twój wzrasta, gdy zmierzch kataryniarz zakręci gwiazdami,

i Wielkiego Wozu potoczą się koła, po bezdrożach Mlecznej Wyobraźni.

będziesz mnie karmić zajączkami światła. wszystkie moje pustki czekają

na słowo, zapisane braillem oddechu na straganie skóry. twoja podróż,

po mojej neandertalskiej sierści, dryfuje jak porzucone łódka

na spienionej fali. uzbroisz ją w wiosło, ułożysz nas w całość.

bo jesteś jak wiosło, które penetrując najczulej głębiny, wybudza z letargu

nagość pulsujących kręgów. echo morza zamkniętego w muszli, wchodzące

w stan lotny pejzażu. za oknem ciemno, gdyż światło jest w nas; od wzgórza

Wenery, po łańcuch Księżycowych Gór. a w dłoniach wiatr prowadzący do…

już tyle słoi przeżyliśmy razem, otuleni korą niełatwych przeznaczeń,

gdzie żaden krok, jak kropka, nie oznaczał końca, tylko początek

następnego zdania. czytałaś mnie powoli, starannie, z interpunkcją,

i naciskiem na słowa, które długowieczność zawdzięczają misterium

nieskończonych rozmów, a do których wracamy jak słońce na niebo,

zbiegłe prosto z obrazów Chagalla i Brague’a, po to tylko,

by ciepło zastygło w bursztynie słowem cała twoja.

stoję przed sztalugą; ty leżysz jak Wenus – Wieża Babel ciała.

pisałem dzień po dniu, aż po puentę dzisiejszego wieczoru. ikonę świętej,

od której uwolnił się nimb, jak z firanki okno. patrzyłaś prosto w oczy,

drążąc mnie do pestki, na brzegu naszego Genesis. cofało się morze spod Etny,

po omszałe kamienie, gdzie sargassowe dreszcze odcisnęły wieloznaczność słów.

obietnicą końca, że będzie początkiem nowego kochania.

tyle tych słoi przez noc przytulonych, i rozczłapanych przez każdy dzień.

popatrz, już jesień pień okrywa kirem, a zima nas otula mchem.

i drwal coraz częściej obok nich przechodzi, policzył już wszystkie,

ostrząc zęby pił. do n-tej potęgi każdą podnosimy chwilę, i każdy

następny słój wypełnia się trudem dźwigania ciężaru płodowych wód,

i nic nie takie oczywiste, chociaż we włosach skrzy się szron.

lecz zanim drwal się zdecyduje, zatańczmy jeszcze jeden walc, pod niebem

jeszcze młodych liści, zaśpiewajmy korzeniom dziękczynną pieśń.

Wyróżnienie specjalne

Słonecznik – Olga Liszczuk (Ukraina, Zaporoże, obecnie Krynica Zdrój)

LIST OD MOJEGO OGRODU

Jak się masz, Olgusiu przepiękna?

Och, twoje te ręce pamiętam!

Mój mały kawałeczek każdy

Był Tobą zadbany poważnie.

Cudowne dni pełnego szczęścia,

Od wiosny do zimy zajęcia!..

Nie mogę zapomnieć radości

Patrzenia na moje bujności:

Cieszyła się dniem dynia złota,

Fasola brodziła wzdłuż płotu,

Słonecznik witał pomidory,

Nie tracił dobrego humoru.

Olgusiu moja ulubiona,

Nas dzieli dwuletnia już wojna.

Nie mogłaś mnie zabrać ze sobą –

Nie jestem ja psem albo kotką…

I teraz pokrywa mnie tylko

Kobierzec wyschniętych badylków,

A w nim jeszcze są wyspy chwastów

I wiele fragmentów pocisków…

Nie wierzę, że mnie zostawiłaś!

Wciąż wiosną hoduję żonkile,

Sumiennie uprawiam owoce –

Dla ptaków, owadów pomoce.

Wiesz co, ta malutka jabłonka,

Opodal krzaczastej aronki,

Już dała jabłuszka zielone!

Niestety nikt ich nie skosztował…

Dopóki wytrzymam, poczekam…

I będzie, jak dawniej, opieka!

Oczyścisz dokładnie ze śmieci,

Bym mógł jeszcze lepiej się kwiecić.

Co zmarło, zasadzisz ponownie,

Więc będę ja znów napełniony.

A rany na drzewach od kuli

Troskliwość łagodna utuli.

Ta wojna niechybnie się skończy,

Zwycięstwo nadejdzie skowrończe!

Nareszcie spotkamy się z Tobą.

Olgusiu, przyjeżdżaj!

Twój ogród.

Skip to content