I MIEJSCE
Godło: POSPOLITY PRZEDMIOT POŻĄDANIA – PIOTR ZEMANEK Bielsko-Biała

GŁOSY
znam już smak deszczu który w tobie pada. napełnia zagłębienia
w ciele. wciąż niosę twój ból i gniew. nagi. pełen wstydu. w sobie.
jak gorzki ciężar. płynąc w łodzi bioder żegluję przez twój ocean.
który mnie wciąga. dławi. pokład zalewają fale. mokra skóra pęka.
byliśmy jak woda. ani starzy ani nazbyt niewinni. jak dwie krople.
nagle w lustrze moja twarz okrążyła słońce sześćdziesiąt razy.
ciało ubrane w twoje słowa było jak biały marmur. teraz te słowa
gasną we mnie. uciekają spod nóg. mówią ciału cierp. jesteś poetą.
gdy rozpinasz mi koszulę i kładziesz dłonie na moich piersiach.
potem rękę w której trzymam pióro prowadzisz w głąb. pod żebro.
czekam na twój szept; chcę ciebie w środku – słyszeć. mój głos cię
napełniał. jak rzeka. nie wiem czy jest jeszcze we mnie. mój głos.
CIAŁO I KREW
kiedyś twoje piersi zatęsknią do moich dłoni. warg. języka.
uda wystygną. wyschną rzeki. będę już tylko wiatrem który
porusza ciszę. suchą wodą do której wchodziłaś dawniej cała.
w której zanurzałaś palce. stopy. piłaś jej chłód. cielesność.
już jutro znajdziesz w sobie wiele miejsca po mnie. będziesz
pustym naczyniem. wnętrzem pełnym martwych ludzi. głosów.
odnajdziesz swoje ciało na piasku. nagie będzie głodem. to ja
położyłem ręce na twoich biodrach. w sakramentalnym geście.
dałem ci całego człowieka który jest we mnie. z chlebem ciała
i rzeką prawdziwej krwi. ciepłym oddechem chlebowego pieca.
szorstkością rąk i gładkim słowem. kładłem je na twojej skórze.
teraz opadły powieki. jakby ktoś za szybko wbił łopatę w ziemię.
II MIEJSCE
Godło SOALRIS – Arkadiusz Stosur Kraków

ZACZAROWANY OGRÓD /KANTATA/
Dedykowana Krzysztofowi Pendereckiemu
Jesteś jak samotne drzewo w ogrodzie życia
Wysokie smukłe milczące
Czasem symfonią liści zalśnisz
A wtedy ptaki requiem przyniosą w zaśpiewie skrzydeł szeleszczących na wietrze
Kamienie przesypią się doniosłym sanctus
Strumień cię ożywi odwiecznym kyrie Obłoki
W modlitwie dies irae ustaną w sypaniu płatków śniegu
A deszcz zawiesi kryształowe smugi kropel
A lux aeterna jak lampion zawiśnie
Nad naszymi głowami w starożytnym zamyśleniu
Lacrimosa wyspowiadają nas aniołowie z naszych czynów
I uniesie Cię sen chłopca zagubiony w pieśni
Sen o wiecznej wędrówce w ogrodzie ciszy gdzie
Przenika się wieczność z codzienną troską
A Agnus Dei znów nas nawiedzi i wezwie Cię
Abyś mógł zapisać od nowa partyturę żywot swego
I odpowiesz : libera me Domine I zgasną
Wszystkie światła
A nad światem unosić się będzie
Jedynie muzyka niebieskich sfer
Przedziwny ogród, 1903
Przestrzeń to niezwykła między kwiatami i dziećmi rozpięta
letnia burza w szeleście drzew wysokich moc ukazuje
przedziwną wonią się snuje jak malwy nieutulone
w żalu po odejściu słońca szlakiem wędrowców do świtu rozbraja pejzaż i podlicza
zyski i straty powrotu do piękna utraconego nagiego małego chłopca
ze złotymi lokami idącego pod opieką matki w szafirowej
powłóczystej sukni w granatowym kapeluszu o szerokim rondzie
co zasłania niebo i kawałek raju kobieta chce dotknąć
zakazanego o owocu dojrzałego jabłka pokrytego złotem i żółcią jeszcze
jedna postać w stroju ludowym snuje się w oddali nad głowami
ludzi wzlatuje tymczasem ogromna ważka i nieruchomieje w tęsknocie niedostatecznej
za tajemnicą nieodgadnioną jak niepokój i radość ukryte w cieniach na trawie
III MIEJSCE
godło GRANICA – MARIOLA KRUSZEWSKA Mińsk Mazowiecki

JA TU TYLKO PRZEJAZDEM
ogród za tamtym domem
poznał mnie
po tylu zimach na których przecież nie odcisnęłam śladu
przywitał znajomym zapachem wakacji
jakbym zaledwie wczoraj w gąszczu malin zgubiła wstążkę
szum liści wywołuje dreszcz
a może to wina wiatru ze wschodu
taka jestem spocona
zapewne z upału
nie ma już śpiewnego nawoływania kur
odbijającego się o dachy papierówek
konie ani krowy nie nawołują gospodarza do pośpiechu
jest znajomy świst jaskółczych kręgów i brzęczenie pszczół w lipach
ciekawskie warszawianki zerkają żółtym okiem zza płotu
georginie kręcą głowami górującymi nad wszędobylskim zielskiem
babcia by załamała ręce
lepiej już wrócę
tak mi wstyd
pójdę sobie przez ten zarośnięty ogród mojej niepamięci
gdzie pospołu wołać mnie będą po imieniu dzikie wino
i oswojone czereśnie
NA CZWARTYM PIĘTRZE
roztopiony asfalt więzi stopy
gdy uciekam przed sierpniem w kurz blokowiska
sąsiedzi rozmawiają tylko o burzy
która kiedyś okaże litość i zetrze pot z ich twarzy
brzęczą samochody w lśniących uniformach
trawa wydaje ostatnie tchnienie
gdzieś w podmiejskich ogrodach kipi lato
spod pokryw liści wycieka owocowa słodycz
brzęczą pszczoły w pasiastych uniformach
Seramida przechadza się w cieniu nadętych klaps
mój skrawek edenu to skrzynka z pelargoniami
przyszpilona jak martwy motyl
do rozżarzonej ściany betonu
piję herbatę
to służy zapuszczaniu korzeni
usychające płatki drżą z emocji
pod pieszczotą dłoni
WYRÓŻNIENIA
Godło BUK BOGDAN NOWICKI Świętochłowice

SŁONECZNIKI
Zrywa białą płachtę z łóżka, siada na brzegu
stawu i przygląda się tafli. Wrześniowy księżyc
przenika kruchość żywopłotów,
siwe lichtarze ostów, spłowiałe dachy wsi. Izby
wchłonęły w siebie rzeczy codziennego
użytku: są spuchnięte i trzeszczą szparami.
W obejściu pachnie stęchlizną. Źdźbła na progu
pozlepiały się. Nikt nie wie, jakie konstelacje
napierają w owym miejscu.
Koń ciągnie klekocący wóz. Miejsce płytko
oddycha. Skrzypi dach rupieciami w chaszczach,
przez który przecieka rdzawy deszcz.
Ku niemu płynie łódź z czarnego drewna,
wypełniona wszystkimi słonecznikami krótkiego
życia. O świcie syn zabierze go do hospicjum.
Uspokoiwszy dygot, słyszy wołanie, przycupniętej
na krawędzi łóżka
postaci,
całej zbudowanej z pestek…
OBIETNICA
Siedziałem na parapecie wyludnionej kamienicy z
Aniołem, który miał pergaminowo
żółtą skórę pod piórami. Sączyliśmy butelkowe
światło czerwcowego wieczoru.
Jak ich rozpoznajesz – zapytałem – obserwując
duszyczkę Słowa, przyoblekającą się
w ciało?
Po chodzie – odpowiedział Anioł – dżolery poruszają
się jak goryle, bezrobotni kiwają się na wszystkie
strony, jakby po każdym kroku mieli się przewróci
.
Ćpuny plączą się niby somnambulicy. A żule drobią
małymi kroczkami, przystają w jednym
miejscu nie wiadomo po co, by nagle ruszy
dalej.
Wkrótce nadejdą chłody, nasypie śniegu, więc będę
wywozi
ich saniami. Mam to już zaklepane
w zakładzie pogrzebowym Deux ex machina.
Potem podał mi szary kartonik-wizytówkę. Dobrze
posunięty w latach schowałem ją
w kieszeni
na wszelki wypadek…
godło EURYKLEJA – ADAM BUSZEK Kraków

MAM DLA CIEBIE CZWARTY CZAS
1
Co teraz?
Trudno mnie poznać.
Trenuję kolibry w korzeniach gór.
Podlewam ślady po stopach.
Lubię błyszczeć we wszystkim, co umiera.
Lubię wasze stygnące dłonie,
ciche strumyki pleśni pod paznokciami.
Kocham twoje usta białe o poranku,
kwitnące jak kości na przęsłach mostu.
2
Co teraz?
Nie wierz, że mnie nie ma.
Kochałam cię wczoraj.
Mnożyłam twój szept.
3
Teraz patrzę, jak twoja mama
zdejmuje skórę pod żebrem
i sięga po twoje imię,
lśniące i lepkie
(jak wzeszła rosa).
Słychać tu śmiech
i śpiew.
Nie masz jeszcze oczu,
ale już tańczą pod czołem motyle.
4
Nie wierz, że mnie nie ma.
Mam dla ciebie czwarty czas.
Jutro nasz ślub bez powiek.
KOŁYSANKA DZIENNA
Nie pytaj. Zaczniemy od nowa.
Polana – z cukrowych wat śmiechu.
Słońce – z przepaści między nami.
Deszcz – z parnych zenitów oddechu.
Cisza – z ciepłych kaskad warg.
Polana,
słońce,
deszcz,
cisza.
Teraz możemy się zdarzyć.
Będziemy śpiewać
w sekwojach dotyku.
Będziemy mieszkać
w łodyżkach snów.
Będziemy płakać
aż skropli się czas.
Godło OŁÓWEK – BOGUSŁAWA CHWIERUT Libiąż

MATKA
jak róża w ogrodzie wyczekiwała ojca
od okna do okna
niecierpliwie przekładała ręce
wpatrzona w jeden punkt
w przystanek nieopodal sklepu
mijały godziny
ciało coraz bardziej splatane przez światło
szukało miejsca
nerwowo poprawiła włosy
by być bardziej świeżą od kwiatu paproci
by być bardziej pachnącą od bzu
powoli zmierzchł wkradał się w ogród
gołym okiem można było jeszcze zobaczyć sklep
i niedomknięte drzwi
cicha jak morze
czekała na sztorm
OGRÓD BABCI
długi kiszkowaty korytarz
wąski jak Sukiennice
sięgający od domu do rzeki
gdzie pluskały się żaby zielone
w porze deszczowej przypływ zalewał parę krzaków porzeczki
i leszczyny w której uwiła sobie gniazdo rodzina trznadli
żółte brzuszki ptaków jak słoneczniki huśtały się na wiotkich gałęziach
słońce spacerowało jak po galerii
od płotu do płotu
dopieszczając każdy owoc
gruszki małgorzatki
i jesienne szare renety o irchowej skórce
błyszczały pół na pół z czerwienią
pod liśćmi maliny o których pisał Leśmian
dyndały owoce
sok filtrował ślinę podawaną na języku przy pocałunku
ruda wiewiórka przychodziła przez cały rok
po smakołyki które babcia zostawiał jej w koszyku zawieszonym na drzewie
od wiosny zaczynał się koncert
przekrzykiwanie kto mocniejszy
babunia siadywała wtedy koło studni
i słuchała ptasiego radia
para jeżyków założyła tu dom
miska mleka z której pił nie tylko kot
w czerwcowy wieczór na niebo wytoczyły swoje armaty czarne chmury
zaczęło grzmieć a w oknie zapaliła się gromnica
i para rąk złożonych do modlitwy jak obraz święty
babcia strażniczka klęsk patrzyła z litością w górę
by za parę dni widzieć tylko wierzchołki zalanych drzew
i pływające jabłka po wodzie
z emaliowaną balią w której kot jak rozbitek ratował swoje życie
ogród babci Anny utonął w moim śnie
WIERSZE ZAUWAŻONE
godło FLAMMULINA – MACIEJ HENRYK MODZELEWSKI Białobrzegi

W ZAPOMNIANYM OGRODZIE
Rumiane klony schodziły ze wzgórków pociemniałych już lekko
w szaro – złocisty mrok zbliżający się nieuchronnie.
Gorycz, rozkosz i urazy marszczyły czas.
Przesiane przez milczenie kierowały się wprost na trakt
wiodący do ruin ze zrudziałej cegły
obrosłych krwawą czerwienią dzikiego wina.
Ruiny były wspomnieniem czegoś wielkiego.
Cienie, jak starzy przyjaciele, szły ręka w rękę.
Świat powoli wpadał pod czerniejące skrzydła gęstniejącego mroku,
który strzępił się jak lina przecięta tępym nożem. Pora gwiazd.
Uleciały przejrzyste godziny ranne,
jedwabisty puszek słońca rozlanego w ziołach,
ciepłe kamienie z wylegującymi się szarymi jaszczurkami,
pławienie się w resztkach zieleni i ciepłej nabrzmiałej ziemi.
Nad płachtą zrudziałego rosarium wisiała gorzkawa smuga dymu
z przymieszką słodkiej woni jaśminu podduszanej ociężałym smogiem.
Na posrebrzonym obliczu księżyca budziło się zażenowanie.
Drzewa gestykulowały. Pnie uwięzione wiązką korzeni mruczały słojami.
Zbity gąszcz nocy nakrywał fartuchem kulawą furtkę na przeżartych rdzą zawiasach.
Jałowce z kołtuniastą grzywą lwa, odarte ze światła śniły śnieg zimą i słońce latem.
Uginały się pod kłującym brzemieniem.
Scalone komórki olejków eterycznych wypełniały rozmyty sześcian przestrzeni.
Mrok grzązł w ciemności. Uciekały liliowe kolory wrzosowiska i skrwawione georgini.
Wilgoć pokrywała pęcherzykami ostrolistne, gubiące chlorofil trawy.
W STARYM PARKU
Widzisz: na ziemię schodzi noc, sypie ciemność, popiołem prószy kolory.
Ochoczo muzykują świerszcze pijane rześkością wieczoru
i ciszą okutaną w gwiazdy. Przeciągają się kłębki woni
w tę noc o ugwieżdżeniu ponad statystycznym.
Na pachnącym dywanie zmroku śnisz słońca płonący krąg,
wspomnienia uwieszone szczerbatych murów,
urzeczenia rudowłosą dziewczyną, gdy łowiłeś piegi na jej nosie.
Widzisz: umierające cienie naszeptywały do ucha pełne dzikiej grozy opowieści,
rozpięte gałęzie doskonale wypełniały przestrzeń,
chichotały elfy podobno urodzone ze śmiechu dziecka.
Mroczne kaplice drzew rozbielały lichtarze drgających świetlików.
Rozsypuje się noc w klepsydrze świata,
swata sny i jawę, klęcznik trawnika i kuranty skrzypiących drzew.
Furkoczą żyłkowaną spódnicą liście przestraszonej osiki.
Widzisz: było południe. Białoperłowe meduzy chmur prażyły się w słońcu.
Spojrzenia chowałeś w obojętności
jak w pieczarze pełnej niepoznanych zakamarków.
Pociły się słowa, gdy mówiłeś do niej. Kładła się pleśń na twoim głosie.
Drobne gesty niczym żagle światła strącały popiół z urny pamięci.
Widzisz: gonisz światło – pierwotną wartość.
Rozziewane świty witały delikatną materię chlorofilowej zieleni.
Na próżno próbowałeś zapomnieć.
Na skrawku pamięci wciąż widziałeś jej obraz –
wydobywał się spod skorupy pozorów.
Godło MAKARY – TADEUSZ KNYZIAK „Coobus”

MAGIA
W zielonych gniazdach rodzi się głód życia,
czas się uskrzydla, jedwabni go motyl,
kwitną kasztany. Tu cię zostawiłem,
tu wciąż prowadzą coraz cichsze kroki.
Czy wracałbym tu, gdyby cię nie było?
Nie pytaj. Nie wiem. Ogród też już inny.
Wczoraj, nad ranem, znowu mi się śniłaś,
Świt psim językiem lizał stare blizny.
Uległe wiatrom witają mnie liście,
wita mnie oddech starego ogrodu,
podrywam życie na zmęczonych skrzydłach,
gdzieś w tym jaśminie odkrywałem młodość.
Ptak się nie męczy tak jak ludzka pamięć,
śledzę go wzrokiem, gdy kręgi zatacza.
Ja już bez skrzydeł. Jego są jak znaki,
utrwalające półprawdy półznaczeń.
Nikt nie wie po co stale tutaj wracam,
tylko te ptaki, tylko stary platan.
LISTY Z KRAINY CIENI
napiszesz mi pewnie że wraz z postępem cywilizacji
gwiazdy nad miastem wycofują się coraz dalej
a ludzie wokół jakby jeszcze bardziej
co smuci
napiszesz też że nasza rzeka już nie jest naszą rzeką
stare kasztany w parku jeszcze się bronią
na zawłaszczonej przez bluszcz ławce
nikt już nie siada
to już widać niemodne tak cudownie bławatnieć
w cieniu starych drzew
dodasz zapewne że miska psa
wciąż tak samo wierna i cierpliwa
stoi w tym samym w kącie
stoi i już
nie dorabiajmy do tego zbędnej ideologii
i jeszcze jak cię znam zamilkniesz wielokropkiem
właśnie tam gdzie zawsze ale nie szkodzi
kocham to niedopowiedzenie
kocham wszystkie twoje wielokropki
***
wiem co napiszesz
od czasu gdy zamilkłaś sam piszę listy od ciebie
staranną prowadzone kaligrafią którą zawsze
podziwiałem na tyle by się jej nauczyć
koperty też dobieram starannie
myśli wręcz przeciwnie
wybacz że nie odpisuję sam sobie
to zwykła duma urażonego mężczyzny
godło BANZAI – IWONA ŚWIERKULA Warszawa

SKANSEN
przy chałupie rzeźbionej wiatrami
gdacze podwórze
śpiewa ogród
maliny przejrzewają
choć śliwki wciąż kwaśne
dosycha siano w stodole
myszy depczą po śladach kocura
pod gniazdem bocianim
zamiast kołowrota
klangor drewna
a w czerpaku woda rozchłepcona
więc przerwa na kawę
NA ŚCIEŻCE
tasują się cienie
warstwi się pył z butów
gmatwają się kierunki
bo żwir depczą psy i mrówki
na poboczu natrętnieją chwasty
kolca ostu dotyka kolec ostu
za płotem kura wygdakuje jajko
w sadzie jabłka gniją
a na polu wrony wydziobują owies
jak odnaleźć w trawie monetę
która potoczyła się po wybojach
czy już zielsko schowało ją do kieszeni
płacę więc za zapach dziewanny
takie cło za przejście
gdzie popyt ponad podaż
Godło: SARAGINA – MAŁGORZATA KULISIEWICZ Kraków

BŁĘKITNA PETYCJA
„Po końcu świata
po śmierci
znalazłem się w środku życia\stwarzałem siebie
budowałem życie
ludzi zwierzęta krajobrazy”
Tadeusz Różewicz „W środku życia”
—————————————————–
Wyjść z zaprzyjaźnionych przedmiotów
tak nagle.
Nie pogłaskać kota
na werandzie,
nie dokończyć swetra,
czmychnąć nasturcji w mgnieniu oka.
Nie obłaskawić listonosza,
nie zbierać z balkonu zeschłych liści,
nie układać fotografii,
nie pożegnać się z książkami?
Proszę o prolongatę czasu bezterminowo
Panie Lawendowych Łąk.
Wyrwana z korzeniami z życia
tak nagle
wpasowuję się na nowo
w stół nakryty szydełkowym obrusem,
w kilka owoców w kuchni,
w żywą naturę naszego pokoju.
Cieszy mnie nawet portret kota
zrobiony przez Małgorzatę
na cześć poetyckiego kocura Wittgensteina.
Nie trzeba wiele,
by wzeszła radość.
ZAPACHY PARYŻA
Fruniemy nad dachami Paryża
jak ludzie z obrazów Chagalla.
Smakujemy poziomki ze śmietaną
w kawiarnianym ogródku.
Gdzieś niedaleko mieszkał Mickiewicz.
Teraz nie ma już tamtej kamienicy
nad stajniami.
Zapach końskiego nawozu
pomagał Mistrzowi pisać,
przypominał rodzinny kraj.
Kto wiedział, że w tak przyziemny sposób
karmi się natchnienie?
Przysiadamy na chwilę
przed kolejnym odlotem.
Teraz słodko pachną tu fiołki i róże,
ale nikt już nie napisze
„Pana Tadeusza”.
WYRÓŻNIENIA SPECJALNE JURORÓW
Godło ELF – ANNA PILISZEWSKA Wieliczka

LUNARNE SADY
Rdzewieje stara furta, poskrzypując w mżawce.
Krzywa szopa kapotę założyła burą,
ptasim kluczem zamknięta wieczność drga za chmurą,
czarne pióro jak tratwa pływa po sadzawce.
Księżyc szkli się cierpliwie. W pajęczym kokonie
martwa osa się chwieje – a brzęk jej z zaświata
nie doleci do sadów, bo przeszłego lata
w pień wycięto renklody, wiśnie i jabłonie.
Okna z futryn wyjęte. Rozdziawione sienie
w pustych izb rozpaczliwość wzywają bez skutku
tych, co byli tu kiedyś i wyszli na krótko,
a dziś tylko wracają ich zgarbione cienie,
by w lunarnych ogrodach w mgłą dymiące noce
z drzew widmowych obrywać widmowe owoce…
godło RÓŻANIEC – TYTUS KAMIL ROLSKI Rogoźnik (śląski)

MOJA KRESOWA BABCIA
moja kresowa babcia
lubiła pokazywać mi
las
był jak jej dzieciństwo
gdy nosiła wodę ze strumienia
zbierała grzyby i jagody
w podgrodzieńskich gęstwinach
gdy szeptała mi swą opowieść
gwiazdy stawały się kolorowymi
guzikami na aksamitnym niebie
a mech pod nogami
bezszelestnie pieścił nasze
stopy
zawstydzone rusałki
zamiast napić się ze źródła
malowały mój bajkowy świat
na błękitno
obsypywały niezabudką
kobierzec po horyzont
moja kresowa babcia
najbardziej lubiła wracać
do lilii przy strumieniu
– mnie się potem zdawało
że miała je wpięte we włosy
gdy w snach odwiedzała mnie
z kubkiem mleka z miodem
i szeleszczącym pod fartuchem
maleńkim różańcem.